poniedziałek, 1 lutego 2010

Dzis krótko.
Niedziela, 31 stycznia:
1. Autostopowicz (The Hitcher, reż. Robert Harmon, 1986)

John Ryder - Jan Yezdziec - Autostopowicz. Wspaniały niebieskooki Rudger. Wczoraj w końcu się stalo, mimo, że na półce stało już ze 2 lata.
Coś mi się Żiżkowo burzy odnośnie Autostopowicza, ale pewnie musi się ułożyć.
Na razie co by nie zapomnieć:
Jim jedzie samochodem, jest w miare jasno. Widać, ze jest zmęczony, zamykają mu się oczy (mimo kawy, którą popija z termosa). Mija go jasny samochód. W pewnym momencie ciało bierze górę i zasypia, prawie wpada pod ciężarówkę. Na horyzoncie zbiera się burza. Zaczyna padać. Leje. Jim widzi stojącego w strugach deszczu człowieka. Zatrzymuje się. Wpuszczając go do samochodu mówi "My mother told me never to do that" - światełko w aucie oświetla twarz chłopaka. Autostopowicz kicha, Jim mówi "na zdrowie" (po angieslku "bless you" - czyli niech Cię blogosławi [Bóg?]). Potem się sobie przedstawiają. Klimat ojciec - syn jest chyba aż nazbyt oczywisty w kontekście całego filmu, ale jaka jest konkluzja?

2. Kac Vegas (The Hangover, reż. Todd Phillips, 2009)
Bardzo przyjemne odprężenie.

Poniedziałek, 1 lutego - nic. I dobrze.