środa, 24 marca 2010

Mieszanka marcowa

I wyjęło mnie trochę piśmienniczo w ostatnich tygodniach, w związku z czym mam ewidentne zaległości w moich filmowych zapiskach, jako, że oglądniczo wcale się nie nudziłam, choć (!) dałam sobie lekki oddech.

*** Dla zabicia nie wiem czego czasu, nudy, smutku końca zimy (...) zarzuciłam na odtwarzacz polecony film Swaty (The Matchmaker, reż. Mark Joffe, 1997). Polecony! Byłam oburzona. W sumie nadal jestem. Co za okropny film, a okropny bo główna aktorka jest kwadratowa i w ogóle nie niesie filmu, w sensie nie unosi. Miała być komedia z romansem w tle, a śmiesznie było słabo, z romansem - niewiadomo. Zakochanie bohaterów niewiarygodne. Napiecie erotyczne między nimi? mniej niż zero.

*** O czym to ja myślałam w kontekscie mojego ulubionego Jacusia? A! o Bobie Rafelsonie. Własnie i prządka myśl moja skoczna a nieprzywidywalna doprowadziła mnie do filmu Angry Management - w polskiej wersji językowej Dwóch gniewnych ludzi (rez. Peter Segal, 2003). [tytuł polski ujdzie, choć uważam za nachalne marketingowe nawiązanie do Lumeta] Nie miałam żadnych oczekwiań i jak to zazwyczaj ma miejsce w podobnych okolicznosciach, podobało mi się. Więcej! Utożsamiłam się z głównym bohaterem i to pomimo, że zagrał go Adam Sandler (kurczę nawet się do niego przekonałam). Chłopak, przez nieprzyjemne zdarzenie z przeszłosci nie może odnaleźć w sobie Złego, a jeśli nie moze go znaleźć, to nie może go kontrolować. Aż nagle pojawia się Dr Buddy Rydell, który ma specyficzne metody terapeutyczne. Szczególnie jedna bardzo mi przypadła do gustu i od momentu obejrzenia kultywuję ją kiedy mogę.
Oto ona:


*** Crab Trap ( El vuelco del cangrejo, reż. Oscar Ruiz Navia, 2009). Nie jest to może mistrzostwo swiata, ale ma w sobie niesamowity czar. Może bit, niepasujący zupełnie do krajobrazu, może ryby, których nie ma już w wodzie, ale są w szopie hotelarza, może dziwna, ale jakże czuła relacja Daniela i Lucii. generalnie warto. Polecam.

*** Nie polecam zaś zdecydowanie  Templariuszy. Miłość i krew (Arn - Tempelriddaren reżyseria, reż. Peter Flinth, 2007). Nudne. Zupełnie bezmyślnie sztukowane jazdą konną (zupełnie jak w Quo Vadis, galopujący Marek Winicjusz), pejzażami. Reżyserii nie widziałam tam praktycznie wcale. Bylam tak strasznie zniesmaczona, że aż się pocieszyłam, ale o tym potem.


*** W Kinie Muranów Education, czyli Była sobie dziewczyna (reż. Lone Scherfig, 2009)

Edukacja czy dydaktyzm?
Właśnie. Film brylantowy, inteligentny, postaci spójne, wszystko elegancko trzyma się kupy i widza w napięciu aż do... jakiejś 85 minuty. Po co? Komu? Czemu? To natarczywe wytłumaczenie? To wystukanie wielokrotne kropki nad i? Widz głupi nie jest. W rozmowie z R. wyszło, że pomyśleliśmy o tym samym (co oczywiście już uznaję za obiektywną receptę, jeśli nam 2 niezależnie się to samo wykoncypowało) - film winien się skończyć na wizycie u nauczycielki i po jej slowach, że maiła taką nadzieję. I człowiek wyszedłby z kina przepełniony absolutną radością z obcowania ze świetnym filmem. A tak? No wlasnie...

*** Mistrza Billy Wildera Sabrinę (1954) postanowiłam zapoznać. Trochę takie spokojne. Mniej szalone, choć dialog jak zwykle rządzi a i Audrey prześliczna. Mniej niż Garsoniera, Bulwar zachodzącego czy w końcu Some like it hot (jakoś ten angielski tytuł kręci mnie bardziej niż polski). I właczyl mi się migaczek co by poprzypominać sobie starego dobrego Billa bardziej.... zobaczymy, zobaczymy.


*** W miedzyczasie przypomnialam sobie Pana od muzyki (Les Choristes, reż. Christophe Barratier, 2004). Bardzo ładny film. Daje radę. A mnie wciąż najbardziej porusza w tym wszystkim historia Mondaina.

*** W związku z tym, że nieustająco wybieram się na The Lovely Bones i z powodu niesmaku jaki wywolał we mnie Tempalriusz Arn postanowłam odswieżyć sobie ulubioną scenę z Trylogii czyli Bitwę o Helomwy Jar i tak wyszło, że znowu odprowadziłam Frodo na Łódź. Dwie wieże uwielbiam, Powrot króla mniej - ale wciąż zazdroszcę Jacksonowi, że to zrobił, że się na to połaszczył.Crab Trab,

Brak komentarzy: