sobota, 23 stycznia 2010



Kilkanaście godzin po obejrzeniu NINE Marshalla [ob. sv.wol. 22.01.2010] co myślę? Praktycznie to o NINE myślę mało. Film raczej w pamięci mej na długo nie zostanie. Kilkoma przemyśleniami mogę się jednak podzielić. W kontekście oglądanych ostatnio musicali, musze powiedzieć, że chyba mało mnie rajcuje musical sceniczny. O to samo miałam pretensję przy Chicago, że piosenka jest na scenie, jest związana ze sztucznością, nie jest naturalną częścią filmu, jest odrywającym performancem. Odświeżyłam ostatnio Parasolki z Cherbourga (reż. Jacques Demy, 1964) [ob. 19.01.2010], gdzie bohaterowie śpiewają do siebie cały film. Tam, pomimo, że zupełnie nie tak jak w życiu, ten śpiew nie przeszkadza, jest konwencją, o której po chwili się zapomina i w konsekwencji staje się bardziej niż naturalny. Nagle odzywa się do Ciebie mąż i jeśli nie śpiewa masz poczucie rysy na rzeczywistości. Albo rok młodsza Kasia Ballou (reż. Elliot Silverstein) [ob. 18.01.2010], ballada opowiedziana, czy raczej wyśpiewana, przez dwóch krzykaczy, wędrownych grajków: Nat 'King' Cole’a i Stubbyego Kaye’a również oczarowuje. 
Zastanawiałam się czy jakiś sceniczny musical mi podpasował. Oczywiście Kabaret, ale to jest Top Platinum. O, właśnie mi zaświtało; że na zajęciach u Mistrza K., Mistrz pokazywał urywki All that Jazz by Fosse nota bene. Muszę to obejrzeć. Obejrzę i zdam relację, a wracając do baranów… Czego zatem brakuje Dziewiątemu? Tchnienia Boga? Braku talenty u reżysera? Wszystkiego po trochu, bo to taki przerost formy nad treścią. Jedna jedyna rzecz, jaka mnie ucieszyła (w porównaniu z nielubianym Chicago), że śpiewający dają radę. Wyciągają głosy i słucha się  przyjemnie. No i może wciąż chłopięcy uśmiech Day Lewisa. Zaskoczyła mnie (na niekorzyść) kompozycja Nicole Kidman (bo przyznacie sami, że Pani pełni rolę kompozycyjną) – taki mix Satine z Moulin Rouge! Luhrmana (2001) i reklamy Channel 5, czyli smutna powtórka.

Brak komentarzy: